Artur

– Artur, a powiedz, dlaczego zamykasz oczy, jak śpiewasz? Są takie ładne…
– Bo w życiu chodzi o muzykę – odpowiada Artur. – Tylko o nią.

Nie, nie chodzi mi o wykpienie pierwszej instytucji polskiej muzyki rozrywkowej i twórcy najfajniejszego muzycznego wydarzenia roku w Polsce. Kto by tak pomyślał, bardzo by się pomylił. Przeciwnie, bardzo szanuję Artura Rojka, choć nigdy nie byłam wielką fanką jego wokalu, a za szczytowe osiągnięcie Myslovitz – nie będę oryginalna – uważam Miłość w czasach popkultury. I tak, zgadzam się, Uwaga! Jedzie tramwaj Lenny Valentino to bardzo dobra płyta.

Ale do rzeczy. Etap, kiedy moja życiowa aktywność ograniczała się do leżenia na łóżku i słuchania płyt mam już (niestety?) za sobą. Etap, kiedy teksty Thoma Yorke’a ustawiały mój światopogląd na równi z politycznymi komentarzami dziennikarzy „Gazety Wyborczej”, też. Stępienie z wiekiem wrażliwości, także muzycznej, jest tyleż truizmem, co smutnym faktem. Obecnie już tylko bardzo nieliczne rzeczy mi się podobają, a zachwyty nad czymś nowo usłyszanym są zaledwie wytartym śladem dawnych uniesień. Towarzyszące temu lenistwo, połączone z wrodzonym malkontenctwem i skłonnością do starczego biadolenia, owocuje słuchaniem w kółko tych samych dwudziestu płyt. Słuchaniem w dodatku dosyć staroświeckim, bo w całości – od początku do końca jednej płyty. A potem kolejnej. I tak na okrągło.

Jest oczywiście jeszcze radio, częsty powód oddzielnych utrapień. Słuchać jestem w stanie w zasadzie tylko Trójki, a i to nie zawsze – promowanie nawet przez tę stację niektórych utworów męczy mnie do tego stopnia, że zdecydowanie nadużywam słowa „żenada”. I innych bardzo brzydkich wyrazów. Do tego dochodzi smutna konieczność obserwowania desperackich poczynań niektórych bohaterów naszej młodości, którzy – jak to bohaterowie mają w zwyczaju – są zmęczeni. Czy zmęczeni bohaterowie pozostają bohaterami?

Zdarzają się jednak na szczęście i jaśniejsze momenty – jak kawałek It itches Bipolar Bears, który wytrwale chodzi za mną od Off Festiwalu, świetna płyta Kings of Caramel czy kolejny projekt Macieja Cieślaka ze Ścianki – Cieślak i Księżniczki. No bo tak naprawdę lubię tylko smutne piosenki. O słodkiej miłości pod rozgwieżdżonym niebem.

Zdarzają się koncerty, w których chodzi tylko o muzykę. No i jednak – nic (włączając w to mój własny debiut książkowy) nie wzbudza we mnie takiej ekscytacji, jak pogłoski o tym, że Radiohead weszli do studia. A Artur? No dobra, przyznam się wam. Jego odpowiedź z premedytacją zmyśliłam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *