W momencie, gdy miły pan ze stacji benzynowej, na której bywam regularnie, bo jest jedynym sklepem w okolicy drastycznie pozbawionej podstawowej infrastruktury komercyjnej, obfitującej za to w liczne salony samochodowe, czteropasmówki, ciągi zieleni, cmentarze i tory wyścigów konnych, na mój widok ze spokojną rezygnacją w głosie stwierdza: “… i flat white” – i bynajmniej nie jest to pytanie – wiem, że utraciłam anonimowość i nie jestem już jedną z randomowo pojawiających się na stacji postaci. Teraz jestem “tą dziewczyną z biura obok, która średnio 2-3 razy w tygodniu przychodzi i zawsze bierze flat white, a czasem ciastko”, co zważywszy na stosunek jakości do ceny, wysoką awaryjność spieniacza do mleka i pełen przekrój typów ludzkich, jaki oferuje stacja, wskazuje, że musi być w tym coś jeszcze. Rodzaj niezrozumiałego rytuału, obietnica, że coś się wydarzy, pokusa, żeby nie wracać. Jakby cały dzień w magiczny sposób ulegał redukcji do tych kilku minut pełnych wrażeń tak różnych od pisania maili, scrollowania Facebooka i tworzenia czytelnej struktury folderów. W drodze na stację chwytam się jeszcze komórki, wsłuchując się w dźwięki przychodzących powiadomień, przeglądając Instagram i odpisując na czacie. Ale im bliżej stacji, tym mniej realne stają się statusy na Facebooku, apele w obronie demokracji, hipsterskie kawiarnie, marzenia, żeby robić coś kreatywnego, albo nie robić nic, stan konta, napotkana rok po wojsku była wielka miłość, nieobejrzane odcinki Gry o tron i wszystkie inne służące zabijaniu czasu rzeczy, zwane również życiem. Stacja zrównuje wszystkich, ograniczając wybór do hot-doga z musztardą albo drożdżówki z serem, Żywca albo Tyskiego, Dobrych Rad albo Chwili dla Ciebie. Kierowcy tirów z czarnymi obwódkami pod paznokciami obok kobiet w wymiętych garsonkach i przykurzonych szpilkach, branża kreatywna, rodziny z dziećmi w drodze na wakacje, obrażone na siebie pary, przechodnie. Wszyscy jednakowo wyrwani z kontekstu, niepewni, jak działa ekspres i czy wybrana kanapka pasuje do kawy. Mieszając flat white z cukrem farbowanym na brązowo, celowo się ociągam, w nadziei, że uda mi się jeszcze usłyszeć, jak kończy się abstrakcyjna rozmowa o braku kawy w kawie, ale w końcu wychodzę, nie doczekawszy satysfakcjonujących rozstrzygnięć.