It was a nice day, wasn’t it?

Ładny dzień nam dzisiaj Bozia dała. Sufjan Stevens to taki Damien Rice, tylko bardziej alternatywny, tak? Byłam dziś cztery godziny w kinie i czuję się prawie jak Tadzio Sobolewski. Aż musiałam w ramach guilty pleasure posłuchać sobie jakiegoś zawodzenia. O Rice’a to była w sumie ładna płyta. Czy musi mi być wstyd, że jej słucham? W końcu proste, naiwne piosenki o miłości są dobre. A smutek, co go każdy w sercu nosi, to tylko chmura, nie?

A więc: nie wychodzę z kina. Dziwny ten tegoroczny KAN, dziwne to kino Lwów. Duszny klimat tam panuje, mimo opracowanej specjalnie z myślą o festiwalu scenografii. Zastanawiam się, czy to możliwe, żeby od 2005 roku poziom filmów konkursowych tak się obniżył, czy to po prostu kwestia wieku? Starzeję się, i nic mnie już nie rusza, ani pis, ani sejten? No, nie do końca. Ze trzy rzeczy mi się podobały. Akurat te, które reszcie publiczności niekoniecznie. Ale – swoją drogą – publiczność też jakoś nie dopisała w tym roku. Nie wiem, czy to z powodu miejsca, czy braku zainteresowania tematem. Paradoksalnie, najbliższy wydał mi się obrazek pokazywany w konkursie filmów zagranicznych, zrobiony przez chłopaka z Izraela. Te wszystkie rzeczy z Polski, co niby miały mi coś powiedzieć o mnie, jakoś mnie nie przekonywały.

Na wypadek, jakbyście gdzieś kiedyś mieli okazję – moja trójka:

1. Guided Tour, reż. Benjamin Freidenberg, Izrael, fabuła, 26 min.
2. Zabawy z czasem, reż. Jarosław Wszędybył, dokument, 45 min.
3. Rysownik, reż. Marcin Kotliński, animacja, 5 min.

Jeden komentarz do “It was a nice day, wasn’t it?”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *