Jak kupuję gazetę w kiosku, w którym pracuje miły, choć dziwny pan o bordowych włosach, i pani przede mną prosi o zdrapkę za złotówkę, zawsze mam wrażenie, jakbym na chwilę trafiła do innego świata.Tego, w którym odróżniam Radio Złote Przeboje od Zet Gold, a do „Pani Domu” albo „Chwili dla Ciebie” kupuję sobie kartonik ze zdrapką, bo mogę wygrać puszkę po kawie Jacobs. W zasadzie może ten świat różni się od mojego tylko rekwizytami i stopniem nadęcia, bo w końcu jakie znaczenie w ostatecznym rozrachunku ma to, czy wolisz Open’era od Roda Stewarta w Rybniku (swoją drogą – czy ktoś wie, o co chodzi z tym Rybnikiem?! Miasto znowu jest oklejone wielkimi billboardami z zaproszeniem na koncert 30 Seconds to Mars i hasłem „Rybnik – miasto z ikrą”. Mam podejrzenie, że jest to jakiś upiorny żart albo zemsta speca od promocji, wyrzuconego z korpo za przesadnie przaśne pomysły, który w końcu znalazł w Rybniku spokojną przystań). Tymczasem zastanawiam się, czy to możliwe, żeby w poezji Agnieszki Wolny-Hamkało denerwowała mnie niesamodzielność podmiotu, który potrzebuje mężczyzny, żeby się w stosunku do niego określać? Bez sensu. A mięśniaki na basenie mówią do siebie: „Niezła była ta panna” i „Trzeba przewietrzyć podwozie”.
Rozprasza mnie bardzo dużo rzeczy. HWDP na zawsze.