Po tygodniu słuchania w kółko i dwóch upiornych, świątecznych dniach niesłuchania, podczas których dotarło do mnie, że piosenki ze Składam się z ciągłych powtórzeń uparcie za mną chodzą, mogę z pełną powagą stwierdzić, że jestem wielką fanką solowej płyty Artura Rojka. Nie chciałam nią być. W zasadzie kupiłam ten krążek z męczącego obowiązku ogarniania tzw. bieżączki – „Bo w końcu to przecież Artur…”. Na początku zresztą trochę cierpiałam, słuchając tekstów, bo to jest ten rodzaj otwartości na granicy kiczu, który mocno przeszkadzał mi już na Korova Milky Bar, ale potem przypomniałam sobie, że znam takie słowo, jak „kamp” i mogę je tu z powodzeniem zastosować. A poza tym – te piosenki są takie fajne! Melodyjne, pomysłowe, chwilami oniryczne, mają jakiś senny urok. Skojarzenia z Uwaga jedzie tramwaj Lenny Valentino i Miłością w czasach popkultury (niezapomniane Dla ciebie) słuchaną w pierwszej klasie liceum po lekcjach jak najbardziej na miejscu. Dziecięce chórki, sweet 80’s, duch Sufjana Stevensa – i Rojek staje się synonimem rodzimego songwritera. No i pierwszy singiel, czyli Beksa, w kapitalny sposób ilustrujący tezę „Przejebane być wrażliwym” (widziałam ostatnio taki profil na Facebooku). Kiedy syn – jak u Waglewskich – „zamiast bić się i kopać – mówi do traw”.
Najbardziej lubię Syreny (na razie) i typuję je na kolejny singiel. Mam nadzieję, że będzie hit. W ogóle moim zdaniem płyta jest bardzo przebojowa, bardziej, niż mogłoby się wydawać po pierwszym lub pierwszych przesłuchaniach. I naprawdę nie wiem, jak Bartek Chaciński może porównywać wrażliwość Rojka do wrażliwości Marii Peszek, ale jeśli – jak wynika z tej recenzji – lubi ich oboje, to „chyba musi ich lubić osobno” (Dorota Masłowska w rozmowie z Jackiem Żakowskim w „Polityce”, kiedy ten wyznał, że tak samo lubi i ją, i Marię Awarię. Przy okazji – czy Żakowski zawsze był tak nieogarnięty?!).
Ale najważniejsze jest chyba w tej chwili dla mnie to, że – nawet jeśli solowy album Rojka trudno nazwać odkrywczym, i nawet jeśli jest (a jest) dosyć prawdopodobne, że niebawem to, co tu napisałam, poddam nieuchronnej racjonalizacji (bo dziwnym trafem nie wymagam opieki ze strony mężczyzn, jestem raczej stabilna emocjonalnie i nie mam problemów z analitycznym myśleniem – znam za to co najmniej kilku mężczyzn, którzy nie są w stanie klarownie powiedzieć, o co im chodzi – tak, piję do komentarzy pod tym tekstem) i wycofam się z większości dzisiejszych sądów – ważne, że taka płyta powstała. Fajnie, że robienie OFF-a Rojkowi nie wystarcza. Też chciałabym zrobić coś twórczego. Bez tego irytującego uczucia, że nie warto nawet zaczynać, bo wszystko, co sobie wymyśliłam, już ktoś wcześniej zrobił. Lepiej.
Więcej!
Częściej!
Tego szukałem:)