Trzeba mieć jakichś idoli

Muszę przyznać, że zbieranie materiałów do mojej przyszłej bestsellerowej powieści pseudoautobiograficznej pt. Jak nie napisałam doktoratu idzie tak dobrze, że powinnam chyba trochę przystopować i dać światu jeszcze chwilę poczekać na to literackie objawienie.

Tymczasem przeczytałam wywiad-rzekę z Agatą Bielik-Robson Żyj i pozwól żyć  i od razu – w celach komparatystycznych – Siłę odpychania Cezarego Michalskiego. Jest to zestawienie piorunujące. O ile przy Robson cierpisz męki zazdrości, czytając o jej dzieciństwie wunderkinda i błyskotliwej karierze naukowej, o tyle powieść Michalskiego jest tak niewiarygodnie słaba, że natychmiast poprawia humor. Nie pojmuję, jak ona mogła mu wybaczyć, że opisał ją (i ich związek) w taki sposób… Michalski popełnia wszystkie błędy ambitnego absolwenta polonistyki z publicystycznym zacięciem, który bierze się za pisanie powieści. A więc jest i mruganie okiem do czytelnika w stylu: „nawet nasz wszechwiedzący narrator nie wie, co się kryje za tym uśmiechem Marty”, są aluzje do bieżących wydarzeń, o których nikt już dzisiaj nie pamięta, jest środowiskowy kod i postacie znaczące, a nawet – co gorsze – próbki różnych gatunków literackich stłoczone na tych dwustu stronach (gdyby chociaż poprzestał na dzienniku i dramacie, ale nie, musiał tam wrzucić jeszcze swoje wczesne wiersze…). Dam Wam parę przykładów (wiersze i fragmenty dzienników litościwie pominę):

„Naszą uwagę powinien jednak zwrócić fakt, że nie od razu (jak na współczesne standardy) z tych rozmów, ze wspólnych poszukiwań, kończących się często niepowodzeniem, narodziło się u Marka zwykłe pożądanie. Mimo ponawianych zaproszeń, dopiero przy trzecim czy czwartym spotkaniu odwiedził ją w hotelu”.

„[…] i nagle, po raz pierwszy, wyobraził ich sobie razem, jak spotykają się przypadkiem na jakiejś imprezie przed piętnastu laty, w osiemdziesiątym trzecim czy osiemdziesiątym czwartym roku. Wyobraził sobie, jak kochają się po raz pierwszy, mieszkają ze sobą, studiują na tym samym uniwersytecie. Czytają razem książki, zaglądają sobie przez ramię w czasie pisania prac zaliczeniowych, chodzą do kina. Choćby na słynne Konfrontacje, podczas których oglądają Rok niebezpiecznego życia Petera Weira, doskonały romans, pełen bardzo nieoczywistych aluzji do ich ówczesnej sytuacji. Bo czy w rzeczywistości nie byli prześladowanymi indonezyjskimi komunistami, chociaż tak bardzo chcieli być indonezyjskimi muzułmanami i mieć swojego generała Suharto, który wyrżnąłby tych komunistów?”.

„Jego romanse, nieudane, niedające zakończyć się w żaden rozsądny sposób, były zawsze tylko rozmowami. Przedłużającymi się, pełnymi nieporozumień, szybko przechodzącymi w przekrzykiwania się i kłótnie”.

Wiem, że dla niektórych to, co teraz napiszę, będzie nie do przyjęcia, ale – gdybym nie znała publicystyki Michalskiego – po lekturze Siły odpychania zakwalifikowałabym go do kategorii „pisarstwo dla dziewcząt”. Agnieszka Drotkiewicz w wersji męskiej. Płacz i zgrzytanie zębów. Ponieważ jednak jego publicystykę znam i cenię (swoją drogą, trafiłam ostatnio na jego początki w „brulionie”, kiedy z charakterystyczną dla siebie, niesłabnącą żarliwością przypuszczał atak na prof. Błońskiego po tekście Biedni Polacy patrzą na getto, i nie wydawało mi się ani, że ten atak się zestarzał, ani że był w jakiś sposób histeryczny czy mało uzasadniony), zrobić tego nie mogę. Każdy ma takich idoli, na jakich zasłużył. Nie wyrosłam, tak jak Robson, na oglądaniu albumów z malarstwem renesansowym i filozoficznych lekturach, ale raczej na pamiętniczkach i powieściach dla młodzieży. Też żałuję.