Pamiętacie Christiane F.? Najsłynniejszą narkomankę wszech czasów? W późnej podstawówce wszystkie chciałyśmy być jak ona – trzynastoletnie, uzależnione od heroiny i odpływające w inny świat na koncercie Davida Bowiego w Berlinie, gdy śpiewał „It’s too late”. Książka My, dzieci z dworca zoo wywarła na mnie wówczas wrażenie tak ogromne, jak tylko tego typu literatura może wywrzeć na wrażliwej nastolatce w okresie buntu przeciwko wszelkiej opresji, głównie szkolnej. I zdaje się, że nie byłam jedyna. W bibliotece na książkę były zapisy (ten odwrócony napis „trucizna” na okładce!). Jedna moja koleżanka z osiedla to nawet marzyła, żeby dostać Dzieci… na Gwiazdkę (oczywiście, byli i tacy, którzy gardzili Christiane, bo dawała w kanał).
Dlaczego o tym wspominam? Otóż, jeśli ktoś jeszcze nie wie – Christiane F. żyje. I ma się całkiem nieźle. Wydała nawet ostatnio książkę pt. Życie mimo wszystko, z okładką nawiązującą do słynnego wydania Dzieci…, tyle że tym razem jest na niej twarz samej bohaterki. Trzeba przyznać, że jak na lata brania heroiny, metadonu, opiatów i nadużywania alkoholu wygląda zaskakująco dobrze.
Nie zawodzi już tytuł pierwszego rozdziału – Kurewskie życie, w którym Christiane F. stwierdza: „Moja wątroba już nigdy nie będzie działała normalnie. Jest do luftu” (Kto to tłumaczył? Osiemdziesięciolatek?!). Dalej jest tylko lepiej. Książka jest absolutnie bezpretensjonalna, autoerotyczna i urocza. „Uwielbiano mnie w Stanach Zjednoczonych, to było genialne”, pisze Christiane, wspominając swoje tourneé po USA po premierze filmu nakręconego na podstawie Dzieci…. Dostało się nawet Bowiemu, którego Christiane miała okazję poznać: „Z wiekiem doszłam do przekonania, że jego muzyka się zdemaskowała, że jest to elektromainstream! Dziś uważam go za finansowego geniusza, który doskonale opanował zasady biznesu. Posiada wiele firm niemających nic wspólnego z muzyką i jest jednym z najbogatszych artystów planety. Ale uważam, że artystycznie jest średnio uzdolniony. Jest swoim własnym produktem marketingowym, tworzy melodie dla mas. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, przeżyłam wstrząs […]. Moja największe uczucie umarło”.
Christiane jako autorka jest egzaltowana, irytująca i dziecinna, co chwilę balansuje na krawędzi banału, ale książkę czyta się jednym tchem. Narkomanka, która zarobiła mnóstwo pieniędzy na reportażu opisującym jej historię, przez resztę życia zajmowała się głównie ich wydawaniem i dalszym ćpaniem. Siedziała w więzieniu, wyjechała na kilka lat do Grecji, przeszła milion odwyków, leczyła się metadonem, urodziła dziecko, ale i tak zawsze kończyło się na tym, że wracała do heroiny.
Jej świat składa się wyłącznie ze skrajnych emocji – coś jest „superżenujące” albo „supercool” (dalsze dowody uznania dla tłumacza), jest chaotyczny i bezsensowny, pełen rozbrajających stwierdzeń w stylu: „Jestem, jaka jestem, ale na pewno nigdy nie byłam zaborcza” czy „Jednak jestem w stanie ocenić, do czego mam talent, a do czego nie. Po trzech tygodniach powiedziałam: basta, nic z tego nie będzie!” (ukłony, brawa). Moje ulubione: „Być może alkohol to powolny sposób zabijania siebie, jest to nawet pewne”. I tak dalej.
Być może ta książka to tylko sprytna próba ponownego zarobienia na micie „najsłynniejszej ćpunki świata”, ale nawet jeśli tak, to łykam to jak pelikan i nadal podziwiam Christiane. Za wolę życia mimo wszystko.
A ponieważ ostatnio uzależniłam się od leków przeciwbólowych i, jak wyczytałam w internecie, prawdopodobnie mam symptomy raka mózgu – przydałby się jakiś metadon.