Dziś o wywiadzie-rzece Rafała Księżyka z Marcinem Świetlickim. Ta książka jest jak koncert Radiohead z ostatniej, przekrojowej trasy: grają po kilka kawałków z każdej płyty, ale żadnej w całości, co jest strasznie wkurwiające; mimo to przy Karma Police na bis wszyscy i tak drzemy ryje i płaczemy ze wzruszenia.
Konsekwencja
Drobna zmiana to jest książka o strasznej samotności. O takiej samotności, która wynika z tego, że jak człowiek jest konsekwentny, jak dokonuje wyrazistych wyborów, to zostaje sam. W tej chwili jestem sam z tymi swoimi wierszami, piosenkami, z tym, co ze swoim życiem zrobiłem. Nie czuję, żeby ktoś mnie wspierał, szedł obok mnie […]. Ci, z którymi w życiu coś tam robiłem, porobili ze mną i wycofali się na swoje bezpieczne pozycje albo przegięli, oszaleli albo umarli. Uczniów żadnych nie wychowałem, bo nie wychowałem. Wszystko się spolaryzowało, poodcinało. O ile wcześniej jeszcze miałem z kim podzielić się różnymi swoimi wątpliwościami i spostrzeżeniami, o tyle teraz nikogo to nie obchodzi. Boją się moich spostrzeżeń i nie chcą słyszeć tego, co mówię. Wyspa umacnia się w swojej wyspowości.
Czytałam tę książkę kilka miesięcy – nie dlatego, że mnie nudziła, ale przez różne życiowe zawirowania. Przez ten czas wydarzyło się tyle, że mam wrażenie, że kiedy zaczynałam, byłam zupełnie inną osobą niż teraz, kiedy kończę. Ten fragment pochodzi z jednej z ostatnich stron tego ponad 600-stronicowego tomu. Zatrzymałam się przy nim, bo bije z niego autentyczny smutek zmęczonego życiem bohatera (nie tylko) naszej młodości.
Wzmianka o samotności przypomniała mi z automatu inny tekst o tym, że
Idę własną drogą, prócz cienia nie ma ze mną nikogo.
Jest w tym jakiś rodzaj gorzkiej satysfakcji; być może nawet poczucie wyższości, ale chyba przede wszystkim rozczarowanie. Jakie by nie były nasze wybory, nadchodzi moment, w którym zostajemy z nimi sami – i to boli niemal jak strata najlepszego przyjaciela w podstawówce.
Autoironia
Autoironia śmieje się ze mnie, a ja się śmieję z niej. Jestem szczęśliwy, bo wiem, czego chcę
śpiewał młody Maleńczuk, o którym zresztą sporo tutaj przeczytamy (głównie gorzkich) uwag. Figura ironii i autoironii jest natomiast niezbędna, żeby zrozumieć twórczość Świetlickiego. I – chociaż to banał – wciąż chyba za mało się o tym mówi i wynikają z tego różne nieporozumienia.
W tym momencie dziejów naszych ludzie kompletnie nie rozumieją żartów. Inny jest rodzaj żartów. Teraz, jak się zażartuje, trzeba umieścić odpowiedni emotikon, bo inaczej ludzie nie zrozumieją. Przerażające […]. Całkiem niedawno jeden pan robił ze mną wywiad do internetu. Dostał różne zarzuty co do moich wypowiedzi i tłumaczył: „On to mówił ironicznie”. Odpowiadali: „Trzeba było jakoś zaznaczyć, że on to mówi ironicznie”. Nie ma mistrzów ironii w tej chwili, nie ma ludzi, którzy żartują w sposób wyrafinowany. Młodzież już nie kuma takich rzeczy. Nie wiem, kto im to zrobił. Może to ze złych lektur […]. Poczucia humoru nie można nauczyć, trzeba po prostu jak największą liczbę ludzi, którzy wpływają na świat dowcipem, pokazywać światu. Zostanę jako taki dinozaur, który żartuje i ironizuje. Trudno. Nie mam zamiaru z tego rezygnować.
Tę zmianę już nieraz boleśnie odczułam na swojej skórze i wydaje mi się, że dotyczy nie tylko młodzieży, ale także części mojego pokolenia. Był chyba nawet jakiś czas temu taki trend na Facebooku, żeby nieironicznie pisać o swoich uczuciach, lękach i porażkach. Oczywiście, autoironia w nadmiarze może być szkodliwa, ale to w końcu jeden ze sposobów, żeby zdystansować się do swojego ego. Może wyjdę na dinozaura, ale dla mnie publiczne epatowanie emocjami jest jednak cokolwiek nieeleganckie, a ironia pozwala utrzymać je w ryzach.
Szacunek
Znam dobrze dorobek Świetlickiego i śledzę na bieżąco jego poczynania, mimo to podczas lektury Autobiografii nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że umknęła mi przynajmniej połowa jego artystycznych projektów. Innymi słowy – ilość składów, z którymi wystąpił, piosenek, które napisał, obrazków, które narysował i ludzi, których poznał i z którymi „coś tam porobił”, jest nie do ogarnięcia. A jeśli dodamy do tego jeszcze intensywne życie towarzyskie i związkowe, wyłania się obraz poety-tytana… i jednocześnie dobry przykład na to, że najbardziej twórcze są kolaboracje z innymi. Przy okazji wielki szacunek dla Księżyka, który doskonale się do tego wywiadu przygotował i – choć w jego pytaniach o wiersze czuć pewien dystans do poetyckiej materii – naprawdę świetnie go poprowadził. Ta książka to prawdziwa perła. Brać i czytać!