Otóż: jestem chora i nie przyjmuję wizyt. Ostatnie dni przespałam i przemajaczyłam (nie mogłam znieść tych bębnów, piszczałek i palenia kukieł). (Zabawne, jak bardzo aktualne są te słowa w dowolnym wybranym kontekście). W tym stanie niepełnej świadomości i otępienia słuchałam na przemian 8 Nosowskiej i proponowanych przez usłużnego YouTube’a kawałków Florence and the Machine (nie wiem dlaczego, ale mam niejasne wrażenie, że powinnam wiedzieć, co to jest). (Powinnam?).
Czekając na moment, kiedy będę w stanie zjeść coś innego niż bułkę z masłem albo ryż na mleku, posłuchałam wreszcie uważnie nowego wydawnictwa Nosowskiej. Płytę mam już od pewnego czasu, ale muszę przyznać, że po kilku pospiesznych podejściach odpuściłam, bo wydała mi się za ciężka. Ponieważ jednak – jak miałam okazję się przekonać – podczas gorączki radio irytuje mnie jeszcze bardziej niż zwykle, a moja melancholia i tak samoistnie postępuje w tempie radykalnym, postanowiłam spróbować jeszcze raz. I co? Wpadłam po uszy. Gdzieś tak od trzeciego przesłuchania nie można się już od tych kawałków uwolnić, trzeba słuchać raz za razem. To prawda, nastrój robi się chwilami mocno klaustrofobiczny, ale kontrapunktem są jaśniejsze momenty, gdy pojawiają się melancholijne melodie i słodko sentymentalne chórki (przesłuchajcie Kto?, Czas albo O lesie). No i Nosowska, która cały czas z uwagą pielęgnuje swoją nadwrażliwość i pozostaje klasą samą dla siebie wśród polskich tekściarek i wokalistek. Nie wiem, jak ona to robi, ale z wiekiem jest coraz lepsza. I ani przez moment nie mam wrażenia, że ktoś mnie tutaj nabiera. A Polska brzmi zupełnie jak The Eraser Yorke’a! (Swoją drogą, pamiętacie, jak ładna to była płyta?).
Kolega napisał: „Tutaj oczywiście odbywają się mistrzostwa w mowie polskiej i autentyczne pucowanie każdego wersu w opcji: kosmologiczna introspekcja, »eskapologia« oraz wpisywanie miłości i bólu w rytm życia i natury, ale ja poruszony jestem tylko raz. Gdy w drugim [właśc. trzecim – przyp. mój] utworze padają senne słowa: »Śledzę wędrówkę słońca/ leżę, pode mną Polska/ patchwork uszyty z województw«”. Może to gorączka, ale ja jestem poruszona cały czas („Listopad mi/ zaszkodzi znów”). A może – nie wierzę, że to piszę – to kwestia płci? Wieku?
A co z Florence? No cóż. Jak klasycznym masłem mówi Wikipedia: „Pod koniec listopada 2011 roku w sprzedaży pojawiła się ich druga płyta Ceremonials, która była promowana singlami What the Water Gave Me i Shake It Out. Utwór inspirowany jest twórczością malarki Fridy Kahlo, jak też biografią pisarki Virginii Woolf”. Tak. Florence inspirowana jest latami 80., jak też soulem, barokiem i Lady Gagą. Jest kobietą, wygląda jak transseksualista, a jej teledyski są bajecznie kolorowe i cudownie bezsensowne. Krzyczy, sprzedała dużo płyt, ale to jest taki trochę ambitniejszy pop, więc nie wstyd się przyznać, że się ją lubi. W Trójce ją lubią. Tak, wiem, nie kumam tej estetyki. Może dlatego, że pomalowane na różne kolory paznokcie jednej dłoni nie są dla mnie dowodem oryginalności. Może dlatego, że nie lubię takiego operowego zadęcia i pompy. Może znowu z powodu gorączki.
Nie chciałam wcale robić tutaj zestawienia „Hit – kit”, ale chyba trochę tak wyszło. Może jednak „Wysokie Obcasy” zaproponują mi posadę felietonistki?
Idę spać.