Dzień idealny na słuchanie R.E.M. od samego rana, czyli tak od 11.00. Im jestem starsza, tym częściej mi się wydaje, że słynne i świetne Flupy z pizdy to w istocie wiersz erotyczny (choć kiedyś sam pomysł mnie oburzał). Leaving it’s easier than to be left behind i Mike Stipe – ostatnia osoba, która, wydawałoby się, mogłaby być idolem Thoma Yorke’a.
Dobry Żulczyk. Skończyłam Instytut. Mięso. „Wzorowy odbiorca kultury masowej” daje radę. Napisał powieść obyczajową w kostiumie rasowego thrillera, co pozwoliło na zakrojoną na wielką skalę promocję (książkę w Trójce czyta Maria Peszek! Dżizys!). Świetny chwyt. Co prawda fragmenty obyczajowo-psychologiczne są dużo lepsze od tych mających budować nastrój grozy, a cała intryga jest szyta grubymi nićmi (mam jednak podejrzenie, że to celowy zabieg) – ale jako całość powieść bezwględnie się broni. Jako fanka felietonów Żulczyka, rozczarowana mocno Radiem Armageddon, w przypadkuInstytutu jestem na tak. Świetne, krwiste postacie, mocny, wyrazisty język. Poczucie humoru, zmysł obserwacji i upór. Dobra rzecz.
Nurtuje mnie tylko jedno pytanie mikroskopijnej wręcz wielkości – jak człowiek, który sam o sobie mówi, że ma mentalność warzywa, mógł napisać książkę tak mocno osadzoną w rzeczywistości, nawet – nie bójmy się tego powiedzieć – społecznie zaangażowaną? W dodatku z elementami satyry społecznej („Wsiadłyśmy w tramwaj i pojechałyśmy do kawiarni na Brackiej, tej należącej do znanego polskiego piosenkarza, który również mieszka na Brackiej i którego piosenki o deszczu na Brackiej zawsze wywracały mi żołądek na drugą stronę. W kawiarni panował podobnie zatęchły nastrój jak w kompozycjach piosenkarza”). I dlaczego nie mogę się doszukać nigdzie poważnej recenzji tej powieści? Chyba nie wszyscy kupili tę reklamową gadkę o horrorze i nawiązaniach do Stephena Kinga?
***
Everybody hurts. A dzisiaj zwycięży dobro.