Słobodzianek raz jeszcze

Mały przegląd prasy, no muszę:

Jacek Wakar w „Przekroju”: „Można próbować udowadniać, że autor dramatu osądza sam mechanizm historii, ale ja wolę szukać innych odwołań. Znaczenie Naszej klasy polega na podjęciu zapomnianego ostatnio dialogu – z Wyspiańskim, a przede wszystkim z Tadeuszem Kantorem. W jego najsłynnniejszym spektaklu, na którym ufundował własny Teatr Śmierci, umarli powracali przecież na własne miejsca w szkolnych ławkach”.

Trupy rządzą, mówiłam.

Joanna Derkaczew w „Wyborczej” (w recenzji ze spektaklu): „Czy Jedwabne jest zatem mitem, który należy odczarować, rozbroić, a przede wszystkim – przyjąć jako własny? Bez którego dzieje powojennej Polski są zakłamane, niekompletne, niezrozumiałe? […]. Tadeusz Słobodzianek nie rewolucjonizuje sposobu opowiadania o zbiorowych traumach. Wydaje się jednak, że kontekstem dla jego sztuki są nie tyle eksperymenty artystyczne czy wyważony dyskurs akademicki, tylko pełne emocji, głupoty i radykalizmu debaty publiczne. Na ich tle Nasza klasa to głos rozsądku”.

Dobór oczywiście tendencyjny. Widać za mało zbiorowych traum było moim udziałem.

Who the fuck is Tadeusz Słobodzianek?

Na to pytanie odpowiedź znają chyba tylko dziennikarze „Gazety Wyborczej”. Po wpisaniu autora i tytułu książki nagrodzonej tegoroczną nagrodą Nike wyskakują wyłącznie strony informacyjne z krótką, dostarczoną przez PAP informacją o wygranej oraz strony „Wyborczej” z wywiadem z autorem, laudacją Grażyny Borkowskiej i prezentacją książki. Znalazłam jeszcze – moim zdaniem zupełnie nieuprawniony (ale kto by traktował poważnie teksty ukazujące się na portalu poświęconym teatrowi?) – głos Tomasza Miłkowskiego, który pisze:

„O Jedwabnem napisano w ostatnich latach wiele – były to prace historyków, reporterów. Teraz pora na literaturę. Słobodzianek zmierzył się z tematem odważnie, odnajdując właściwą formę dla tej pełnej bolesnych stron opowieści. Powstał najważniejszy polski dramat pierwszej dekady XXI wieku”. [Całość tutaj]

Pomijam zapalczywe ataki na Słobodzianka, w których celują autorzy publikujący na Salonie24.

Justyna Sobolewska z „Polityki” chyba też dramatu Słobodzianka nie zdążyła przeczytać, bo w swojej minirecenzji cytuje jedynie fragmenty posłowia do książki napisanego przez Leonarda Neugera [link].

Naprawdę trudno oprzeć się wrażeniu, że tym razem nagrodę otrzymał ktoś za to, że: a) jest wystarczająco, a nawet może bardziej niż wystarczająco, antyklerykalny jak na standardy „Gazety Wyborczej”, b) napisał dramat – a więc formę, jaka jeszcze nigdy do tej pory nie została nagrodzona Nike, c) w tekście występują trupy, które mówią, co pozwala porównywać dramat Słobodzianka do Wesela i Dziadów, a tym samym przypisywać mu większe znaczenie, niż w istocie ma.

Tymczasem Nasza klasa to moim zdaniem tekst, o którym za kilka lat nikt nie będzie pamiętał. Słobodzianek sięgnął po temat mocno, jeśli nie całkowicie, wyeksploatowany przez media i nie tylko – jego dramat osnuty jest wokół pogromu Żydów dokonanego przez Polaków w 1941 r. w Jedwabnem. Oczywiście takich szczegółów historycznych w sztuce nie znajdziemy, ale nie ma wątpliwości, co było inspiracją autora. Historia w XIV lekcjach (taki jest podtytuł) zaczyna się przed wojną, kiedy to dzieci żydowskie i polskie w idyllicznej atmosferze wspólnie się uczą i bawią, potem mamy śmierć Marszałka, początek antysemityzmu w Polsce, getto ławkowe, okupację Armii Czerwonej, następnie wejście Niemców, pogrom Żydów, po wojnie – procesy prowadzone pospiesznie i z zemsty przez ocalałych Żydów, wreszcie dalsze losy tych, którzy wyemigrowali i tych, którzy zostali. Tak, tak. Wszyscy są współwinni. Nikt nie jest tylko katem ani tylko ofiarą. A największym skurwysynem jest oczywiście polski ksiądz Heniek – nie tylko bierze udział w mordzie Żydów, ale jeszcze jest gwałcicielem, agentem bezpieki, hazardzistą i molestuje ministrantów. Znamy to, znamy. Naprawdę, w wielu sprawach bardzo trudno jest mi się zgodzić z Kościołem, wiele rzeczy mnie w nim drażni i w sumie ostatnio coraz bardziej mi z nim nie po drodze, ale trzeba być ślepym i głuchym, żeby w dramacie Słobodzianka nie dostrzec tendencyjności w przedstawianiu stosunków między polskim Kościołem a Żydami. Zaciekłość, z jaką autor forsuje swoje antyklerykalne poglądy, już sama w sobie powinna dać do myślenia członkom jury Nike.

Ale wracając do tematu sztuki. Uważam, że jeśli ktoś sięga po temat mocno zużyty, który był przedmiotem debaty publicznej jakiś czas temu i – jak się wydaje – został przerobiony z wszystkich możliwych stron (choć oczywiście nie wykluczam, że można w tym temacie powiedzieć coś nowego) – jeśli ktoś sięga po taki temat, powinien mieć pomysł na jego przedstawienie, znaleźć jakąś nową formułę, która pozwoliłaby powiedzieć coś, czego jeszcze nie słyszeliśmy albo przynajmniej to, co już słyszeliśmy, w nowy sposób. Słobodzianek dużo zaryzykował i niestety przegrał, bo takiego nowego sposobu nie znalazł. Wykorzystanie chóru? Refreniczność? Wykpiwanie języka kazań polskich księży? Dziecięce piosenki i wierszyki? Odmiana przez przypadki nieprzypadkowych wyrażeń? To ma być odkrywcze? Ośmielam się nie zgodzić z jury Nike, które nagrodę przyznało mu „nie za odwagę podjęcia trudnego tematu, w którym zbrodnia rozkłada się na tych, którzy ją popełnili, ale i na tych, którzy byli świadkami, na tych, którzy widzieli i milczeli, i na tych, którzy nie chcieli widzieć, wiedzieć i pamiętać […, ale za] sposób, w jaki o tym mówi, za formę dramatu, który w sposób wstrząsająco prosty, a jednocześnie niesłychanie przemyślany, kreśli historię katów i ofiar, morderców i mordowanych”. Mnie ta „niesłychanie przemyślana” konstrukcja dramatu kojarzy się raczej z tekstami Pawła Demirskiego, namiętnie wystawianymi w Teatrze Polskim we Wrocławiu – jest tak samo chaotyczna, tak samo pisana po to, by zilustrować przyjętą przez autora tezę i tak samo szybko się zdezaktualizuje.

Prorokiem nie jestem, ale podejrzewam, że teraz we wszystkich czasopismach, których cykl wydawniczy jest dłuższy niż tydzień, a które jakoś do tej pory nie umieściły w swoich działach kulturalnych recenzji Naszej klasy, znajdzie się miejsce na zachwyty nad autorem, który w tak prosty, a zarazem bezwzględny sposób rozprawia się z upiorami polskości. Jedwabne okaże się znowu metaforą całej Polski, a Słobodzianek zostanie uznany za: a) przez lewicową prasę – bohatera, który ośmielił się przełamać tabu, jakim są w Polsce okryte stosunki polsko-żydowskie; b) przez prawicową – za głosiciela antypolskiej propagandy i karierowicza. Dla mnie sztuka Słobodzianka to jednak kolejny dowód na to, że polski dramat i teatr znajdują się w głębokim kryzysie.