Tarantino dla ubogich

Rozpuściła włosy i wdychała zapach odżywki. Musiał się mieszać z zapachem wody toaletowej za uszami i na szyi, chociaż tej ostatniej nie wyczuwała już w ogóle, z wyjątkiem tego momentu, kiedy zanurzała się w basenie i rozgrzana skóra szyi po raz pierwszy zderzała się z chłodną wodą. To było bardzo przyjemne. Różne osoby często mówiły jej, że ładnie pachnie. Zastanawiała się, czy może to potraktować jako substytut odpowiedzi na to odwieczne „Czy jestem ładna?”. Czy jestem wystarczająco ładna? Podobno to pytanie konstytutywne dla wszystkich dziewczynek. Zachciało jej się śmiać, nawet nie chciało jej się reagować świętym oburzeniem, trenowanym przez lata feministycznych lektur i życia oglądanego przez szybę biblioteki/ własnego pokoju. Czy jestem wystarczająco ładna/ szczupła/ sympatyczna? Czy jestem interesująca? Czy to w ogóle na kogoś jeszcze działa? Czasami w przymierzalni w sklepie zdarzało jej się spojrzeć znienacka na swoją twarz, i za każdym razem zaskakiwało ją, jak jasne i bezradne ma oczy – jak psiak, który czeka tylko na zdawkowe poklepanie po grzbiecie i to mu wystarcza do szczęścia. Tak, ta metafora z psem zdecydowanie domaga się rozwinięcia, zauważyła kwaśno w myślach, w końcu literatura/ muzyka głosi, że to raczej mężczyzna chce być psem kobiety.

Z nudów pomalowała paznokcie na granatowo. U nóg, u rąk jej się nie chciało. Sprawdziła zapas soku grejpfrutowego. Dopóki był, nie trzeba było wychodzić z domu. Nikogo nie wzruszają te moje śmiesznostki, drobne natręctwa i dziwactwa, rozczuliła się nad sobą. Nawet to, że nie potrafię już zasnąć bez leków. Nikt nie chce się bawić w ten cyrk z neurotyczną osobowością naszych czasów. W sumie ona też nie miała na to specjalnej ochoty. Przydałby się prawdziwy mężczyzna, taki z Mad Maxa co najmniej. Dość miała użalających się nad sobą chłopców jak postaci z kreskówek. Powinniście wszyscy iść do wojska na dwa lata, z całkowitym banem na przepustki u mamusi. Przymusowe, zbiorowe odcinanie pępowiny, uśmiechnęła się mściwie. Prawie jak Uma Thurman w…

***

I jak Wam się podoba? Może nie jest to jeszcze harlequin, ale przyzwoita literatura kobieca już chyba tak… Jeszcze trochę treningu i wstrzelę się gdzieś w niszę pomiędzy Katarzynę Grocholę a Janusza L. Wiśniewskiego, co? Doda się trochę erotyki, refleksji o przemijaniu jak u Whartona i będzie hit.

OK, to teraz dwa słowa o inspiracji. Przeczytałam ostatnio dwie książki Igora Ostachowicza (tak, to ten Ostachowicz od Tuska, ale to nie ma znaczenia, bo na początku wcale tego nie wiedziałam): nominowaną do Nike Noc żywych Żydów z 2012 r. (teraz do kupienia w taniej książce za 9,99) i ostatnią, Zieloną wyspę z 2015 r. Obie bardzo sprawnie napisane, z fabułą, akcją, punktem kulminacyjnym, postaciami, które da się lubić (szczególnie podoba mi się, jak Ostachowicz portretuje kobiety), a także pewną dawką autoironii. Po Żydach aż mam ochotę wrócić do opowiadań Borowskiego. No dobra, mam ochotę do nich wrócić i bez lektury Ostachowicza (takie życie), ale co tam.

Dziwi mnie, że książki przeszły w zasadzie bez echa, ale mam teorię, że dla rasowych krytyków mogły być za mało artystyczne i niebezpiecznie bliskie literaturze popularnej, z kolei dla prawdziwych fanów poplit jednak trochę za nudne – w końcu Zielona wyspa to ponad 400 stron i tylko dwoje bohaterów na bezludnej wyspie!

Ha! Jednak coś tam pisali (o Żydach dobrze, o Wyspie źle, jakie to przewidywalne – bardziej niż przemówienie Schetyny na konwencji Platformy). Ale niech stracę – mi się podobało. Weźcie na wakacje. A teraz idę malować paznokcie.