Piekło hipsterstwa

Kuba Wojtaszczyk plastycznie i trafnie maluje pustkę, bezsilność i piekło hipsterstwa. To ciekawa i aktualna literatura. Polecam

– napisał Kuba Żulczyk o powieści Kiedy zdarza się przemoc, lubię patrzeć. Rekomendacja znalazła się wprost na przedniej okładce, co mnie zresztą w ogóle nie dziwi (kto by nie chciał, żeby Żulczyk rekomendował jego książkę?!), zaś Wojtaszczyk już zdążył zostać okrzyknięty kolejną nadzieją młodej polskiej prozy. A ponieważ wydawca najwyraźniej wziął sobie do serca badania trendów mówiące, że im więcej razy na okładce i w notkach o książce pojawią się słowa „hipster” i „prekariat”, tym większe szanse na to, że nieszczęśliwi, acz zorientowani w najnowszych trendach przedstawiciele tych grup społecznych (albo raczej do nich pretendujący), po nią sięgną. Marketingowo – majstersztyk. Sama kupiłam książkę jeszcze tego samego dnia, w którym dowiedziałam się o istnieniu autora, czyli dzień po premierze…

Wojtaszczyk prowadzi lud na barykady! Hipsterzy i prekariusze wszystkich województw, łączcie się!

– grzmi wydawca z okładki. A co dostajemy w środku? Moim zdaniem coś zupełnie innego niż to, co obiecują slogany. Owszem, jest trochę delikatnej beki z hipsterstwa, espadrylów, przestylizowanych grzywek, t-shirtów z hasłami „I’m a fuckin artist” i akcji „zawłaszczających przestrzeń miejską”, ale stanowi ona tylko dodatek (jak pisałam – zdaje się, że dzisiaj już niezbędny) do całkiem zgrabnej i dobrze pomyślanej fabuły. Fabuły, której poszczególne wątki konsekwentnie rozwijają się przez całą powieść – co wcale nie tak często spotykane we współczesnej produkcji literackiej. Do tego fabuły, którą (w porywach entuzjazmu) określić można jako sensacyjno-kryminalną.

Wszystko zaczyna się od wstrząsającego happeningu z wykorzystaniem martwych chomików i kartonowych pudełek po butach (kto nie robił w dzieciństwie w taki właśnie sposób pogrzebu swojemu chomikowi/ śwince morskiej/ rybce?), zinterpretowanego jako akcja sprzeciwu wobec realiów polskiego rynku pracy, których doświadczają boleśnie przede wszystkim studenci i absolwenci kierunków humanistycznych. Autor happeningu, tajemniczy Radomir W., trafia do aresztu, a studenci – mimo wakacyjnej pory – zaczynają protestować w jego obronie i domagać się od władz miasta pracy na godziwych warunkach.

Co do postaci, to daje się zauważyć zdecydowana nadreprezentacja doktorantów kierunków humanistycznych. Mamy oczywiście również parę gejów, całe mnóstwo socjologów, polonistów i kulturoznawców specjalizujących się w popkulturze i antropologii codzienności. Na tym tle wyróżnia się postać ekscentryka Witolda Szpaka, któremu wydaje się, że jest trzecim, zaginionym synem księcia Karola i Lady Di, a to, że wychował się na polskiej wsi, to czysta złośliwość losu. Witold gardzi pospólstwem, z którym mieszka (z powodów finansowych był zmuszony podnająć dwa pokoje w swoim poznańskim apartamencie), zarazem jednak daje się w pewnym momencie porwać niezdrowej fascynacji tymi „pospolitymi typami ludzkimi”. Typy te noszą zresztą znaczące nazwiska: wykładowczyni na ASP to Barbara Przegródka, współlokatorka Wicia, doktorantka na polonistyce – Weronika Krzeplińska, jego wysoko urodzony przyjaciel – Gustaw Istniejewicz, a przywódca studenckiej rewolty – Andrzej „Pączi” Pączkowski.

Niby wszystko to jest lekkie i zabawne, wyczuwamy doskonale, w którym miejscu jest czas na heheszki z hipsterów, a kiedy trzeba dostrzec czytelne nawiązania do Gombrowicza (Wicio Szpak bawi się innymi bohaterami jak demiurg – kłania się Witold z Pornografii) czy kultury popularnej (wątek kryminalny, w powieści giną bowiem nie tylko chomiki, ale także ludzie). Nie mogę się jednak pozbyć pytania, po co w zasadzie Kuba Wojtaszczyk napisał tę ksiażkę. Jeśli faktycznie po to, by obnażyć pustkę, bezsilność i piekło hipsterstwa, to jedyny wniosek, jaki dla mnie płynie z tej lektury, jest taki, że w przypadku hipsterów nawet pustka, bezsilność czy piekło są ironiczne, a więc w jakimś sensie – powierzchowne. Brakuje mi tu prawdziwych ludzi i autentycznych emocji, a także empatii i zaangażowania autora przy ukazywaniu ich życia i problemów. Wojtaszczyk za bardzo się asekuruje, pisząc z dystansu i biorąc wszystko w ironiczny cudzysłów. Szkoda, bo ma niezły warsztat i pewnie byłby w stanie powiedzieć coś istotnego. Niestety, nie tym razem.