Tekst o przemijaniu. Podejście drugie

Ten post nazywa się tak dlatego, że jestem wiernym wyznawcą teorii mówiącej, że wszystkie teksty, bez względu na ich przeznaczenie, powinny nosić tytuły dokładnie i bez zbędnych metafor oddające ich treść. Hardkorowo, nie?

Dzisiaj podczas mycia lodówki – a tej niewdzięcznej czynności nie chciał się podjąć nikt inny – doszłam do wniosku, że moim życiem rządzi obłęd. Chaos. Grzyb robak. Nieustający dzień świra. A mam przecież dopiero dwadzieścia kilka lat. Co będzie po czterdziestce, na Boga? Ale od początku. Co doprowadziło mnie do tak daleko posuniętych i, przynaję, dosyć bezwględnych, sądów? To mianowicie, że mam w lodówce system. System polega na tym, że pewne rodzaje pożywienia przechowuję na specjalnie do tego celu wyznaczonych talerzykach. Talerzyki mają różne kolory i różną wielkość. Kiedyś w lodówce stał jeden, w porywach dwa. Teraz minumum to cztery, w przystępie szaleństwa chciałam dzisiaj wszystko wyjąć i poukładać na świeżych talerzykach, ale powstrzymało mnie to, że i tak by się nie zmieściło (mamy tylko trzy półki w lodówce, czwartą zabrał ze sobą – metaforycznie zabrał – były współlokator). Zatem – wszystko ma swój talerzyk. Chodzi zasadniczo o to, żeby rzeczy łatwo rozmazujące się, cieknące i brudzące kłaść na talerzyku, a nie bezpośrednio na półce, w celu uchronienia jej przed zabrudzeniem. Nic mnie tak bowiem nie wyprowadza z równowagi jak zamazane półki w lodówce. Takie jest racjonalne uzasadnienie, niby przekonujące, może nawet sensowne. Ale jak jest naprawdę? Czy w istocie chodzi o czystość półek? Czy też raczej rzędem ustawione talerzyki mają mi zaspokoić potrzebę ładu i dać namiastkę harmonii, której jakoś ostatnio brak w moim otoczeniu? Kiedyś M., po zrobieniu sobie kanapki z wędliną, trzymając w ręce kawałek szynki, rozejrzał się z lekkim przerażeniem na boki – wokół niego stało kilka wyjętych z lodówki, pustych talerzyków – i, robiąc nerwowy ruch ręką w stronę tego, na którym chwilę temu leżała rozpołowiona cytryna, spytał bez przekonania: „To tutaj?”. „Nie!!!” – ryknęłam w jakże zrozumiałym odruchu – chcielibyście jeść szynkę o smaku cytryny? Ale kiedy przyszedł moment bolesnej autorefleksji (a przychodzi – zawsze), poczułam, że coś jest nie tak. Może mój talerzykowy system jest zbyt skomplikowany, skoro M. nie jest w stanie się w nim połapać? Może mu zrobić ściągę albo poszukać na forach w Internecie porad, jak inni sobie z tym radzą? Może coś było na ten temat wAlchemiku?

Nie wiem. Czasem mam tylko nieśmiałe przeczucie, że talerzykowy obłęd ma chronić mnie przed niedającą się znieść świadomością, że przemijamy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *