Who the fuck is Tadeusz Słobodzianek?

Na to pytanie odpowiedź znają chyba tylko dziennikarze „Gazety Wyborczej”. Po wpisaniu autora i tytułu książki nagrodzonej tegoroczną nagrodą Nike wyskakują wyłącznie strony informacyjne z krótką, dostarczoną przez PAP informacją o wygranej oraz strony „Wyborczej” z wywiadem z autorem, laudacją Grażyny Borkowskiej i prezentacją książki. Znalazłam jeszcze – moim zdaniem zupełnie nieuprawniony (ale kto by traktował poważnie teksty ukazujące się na portalu poświęconym teatrowi?) – głos Tomasza Miłkowskiego, który pisze:

„O Jedwabnem napisano w ostatnich latach wiele – były to prace historyków, reporterów. Teraz pora na literaturę. Słobodzianek zmierzył się z tematem odważnie, odnajdując właściwą formę dla tej pełnej bolesnych stron opowieści. Powstał najważniejszy polski dramat pierwszej dekady XXI wieku”. [Całość tutaj]

Pomijam zapalczywe ataki na Słobodzianka, w których celują autorzy publikujący na Salonie24.

Justyna Sobolewska z „Polityki” chyba też dramatu Słobodzianka nie zdążyła przeczytać, bo w swojej minirecenzji cytuje jedynie fragmenty posłowia do książki napisanego przez Leonarda Neugera [link].

Naprawdę trudno oprzeć się wrażeniu, że tym razem nagrodę otrzymał ktoś za to, że: a) jest wystarczająco, a nawet może bardziej niż wystarczająco, antyklerykalny jak na standardy „Gazety Wyborczej”, b) napisał dramat – a więc formę, jaka jeszcze nigdy do tej pory nie została nagrodzona Nike, c) w tekście występują trupy, które mówią, co pozwala porównywać dramat Słobodzianka do Wesela i Dziadów, a tym samym przypisywać mu większe znaczenie, niż w istocie ma.

Tymczasem Nasza klasa to moim zdaniem tekst, o którym za kilka lat nikt nie będzie pamiętał. Słobodzianek sięgnął po temat mocno, jeśli nie całkowicie, wyeksploatowany przez media i nie tylko – jego dramat osnuty jest wokół pogromu Żydów dokonanego przez Polaków w 1941 r. w Jedwabnem. Oczywiście takich szczegółów historycznych w sztuce nie znajdziemy, ale nie ma wątpliwości, co było inspiracją autora. Historia w XIV lekcjach (taki jest podtytuł) zaczyna się przed wojną, kiedy to dzieci żydowskie i polskie w idyllicznej atmosferze wspólnie się uczą i bawią, potem mamy śmierć Marszałka, początek antysemityzmu w Polsce, getto ławkowe, okupację Armii Czerwonej, następnie wejście Niemców, pogrom Żydów, po wojnie – procesy prowadzone pospiesznie i z zemsty przez ocalałych Żydów, wreszcie dalsze losy tych, którzy wyemigrowali i tych, którzy zostali. Tak, tak. Wszyscy są współwinni. Nikt nie jest tylko katem ani tylko ofiarą. A największym skurwysynem jest oczywiście polski ksiądz Heniek – nie tylko bierze udział w mordzie Żydów, ale jeszcze jest gwałcicielem, agentem bezpieki, hazardzistą i molestuje ministrantów. Znamy to, znamy. Naprawdę, w wielu sprawach bardzo trudno jest mi się zgodzić z Kościołem, wiele rzeczy mnie w nim drażni i w sumie ostatnio coraz bardziej mi z nim nie po drodze, ale trzeba być ślepym i głuchym, żeby w dramacie Słobodzianka nie dostrzec tendencyjności w przedstawianiu stosunków między polskim Kościołem a Żydami. Zaciekłość, z jaką autor forsuje swoje antyklerykalne poglądy, już sama w sobie powinna dać do myślenia członkom jury Nike.

Ale wracając do tematu sztuki. Uważam, że jeśli ktoś sięga po temat mocno zużyty, który był przedmiotem debaty publicznej jakiś czas temu i – jak się wydaje – został przerobiony z wszystkich możliwych stron (choć oczywiście nie wykluczam, że można w tym temacie powiedzieć coś nowego) – jeśli ktoś sięga po taki temat, powinien mieć pomysł na jego przedstawienie, znaleźć jakąś nową formułę, która pozwoliłaby powiedzieć coś, czego jeszcze nie słyszeliśmy albo przynajmniej to, co już słyszeliśmy, w nowy sposób. Słobodzianek dużo zaryzykował i niestety przegrał, bo takiego nowego sposobu nie znalazł. Wykorzystanie chóru? Refreniczność? Wykpiwanie języka kazań polskich księży? Dziecięce piosenki i wierszyki? Odmiana przez przypadki nieprzypadkowych wyrażeń? To ma być odkrywcze? Ośmielam się nie zgodzić z jury Nike, które nagrodę przyznało mu „nie za odwagę podjęcia trudnego tematu, w którym zbrodnia rozkłada się na tych, którzy ją popełnili, ale i na tych, którzy byli świadkami, na tych, którzy widzieli i milczeli, i na tych, którzy nie chcieli widzieć, wiedzieć i pamiętać […, ale za] sposób, w jaki o tym mówi, za formę dramatu, który w sposób wstrząsająco prosty, a jednocześnie niesłychanie przemyślany, kreśli historię katów i ofiar, morderców i mordowanych”. Mnie ta „niesłychanie przemyślana” konstrukcja dramatu kojarzy się raczej z tekstami Pawła Demirskiego, namiętnie wystawianymi w Teatrze Polskim we Wrocławiu – jest tak samo chaotyczna, tak samo pisana po to, by zilustrować przyjętą przez autora tezę i tak samo szybko się zdezaktualizuje.

Prorokiem nie jestem, ale podejrzewam, że teraz we wszystkich czasopismach, których cykl wydawniczy jest dłuższy niż tydzień, a które jakoś do tej pory nie umieściły w swoich działach kulturalnych recenzji Naszej klasy, znajdzie się miejsce na zachwyty nad autorem, który w tak prosty, a zarazem bezwzględny sposób rozprawia się z upiorami polskości. Jedwabne okaże się znowu metaforą całej Polski, a Słobodzianek zostanie uznany za: a) przez lewicową prasę – bohatera, który ośmielił się przełamać tabu, jakim są w Polsce okryte stosunki polsko-żydowskie; b) przez prawicową – za głosiciela antypolskiej propagandy i karierowicza. Dla mnie sztuka Słobodzianka to jednak kolejny dowód na to, że polski dramat i teatr znajdują się w głębokim kryzysie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *