Wszystkie auta z leasingu, jakie możecie sobie wyobrazić*

Od wczoraj „wszyscy jesteśmy Norwegami i nazywamy się Amy Winehouse”? Niestety, ale nie. To już nie ten czas, co w 2005 roku, kiedy relacje z zamachów w londyńskim metrze potrafiłam oglądać bez przerwy przez kilka godzin. Od dłuższego czasu nie włączam telewizora i jest mi z tym dobrze. To jest ten czas, kiedy zaczynasz odczuwać przyjemność, jadąc autem z leasingu i słuchając Idioteque na pełen regulator. Słyszałam, że na mieście panuje obecnie moda na to, żeby nie chodzić na filmy z Nowych Horyzontów. Więc to już ten etap życia festiwalu? Najpierw jest artystycznie (czyt. niszowo), potem kultowo, na końcu masowo. Niemal za każdym razem źle.

Co nowego? Niewiele. Dalej uprawiamy swoją niezwykle sztuczną retorykę i tanie gry z debilnym czytelnikiem (tak cię – mój Czytelniku – postrzega Krzyś Koehler). Dożyliśmy czasów, w których „Gazeta Wyborcza” broni Krzysia Koehlera. A urażony w swej miłości własnej Horubała bez talentu przejeżdża się po Świetlickim za jedno „Niech spierdala!”. Mam może jeszcze wspomnieć o pięciu gwiazdkach, które tomikowi Konrada Góry dał w „Przekroju” Marcin Sendecki? Nie chce mi się. Odkąd wróciłam z prawdziwie archetypicznych wakacji nad morzem jakoś mniej mi się chce cokolwiek. Co nie znaczy, że jak rozpocznę nowy i ważny etap w życiu, zapomnę o tym donieść.

*Za tytuł dziękuję Jarkowi Szubrychtowi

Jeden komentarz do “Wszystkie auta z leasingu, jakie możecie sobie wyobrazić*”

  1. Strasznie mi się podoba ta notka, bo zupełnie nie rozumiem, o co w niej chodzi.

    Z jednej ze stron bardzo mnie to cieszy. Tylko z jednej, bo z drugiej strony to znaczy ni mniej ni więcej jak tyle, że albo jestem trochę cofnięty, głównie z racji zamknięcia w ograniczonym świecie ściśle wyselekcjonowanych pozycji literackich (czyli że nie wybiegam na nowe obszary i tylko selektywnie wracam do tekstów krążących w pewnej zamkniętej puli), albo że jest to tekst ściśle hermetyczny. A do takiego nie mam klucza, nawet nie chcę mieć, sam czasem miewam takie notki i wtedy niespecjalnie zależy mi, aby ktoś się w nich znajdował, bo mają ewokować jakieś tam takie moje różne sentymentalne baziaje.

    Oczywiście nie chciałbym by chodziło o mój niedorozwój, bo to nie czas, gdy można spokojnie pisać, że nie, nie płakałem po papieżu, zawsze jest jakiś papież po którym można uronić łzę i nikt nie powinien z tego powodu tworzyć jakiś złudnych obrazów o tematyce narodowowyzwoleńczej. Tak. Tym bardziej, że przeciętny Polak za granicą nie przypomina zbawcy. I zgodzę się, że to się powinno zmienić, choć słowo „powinno” nie powinno brzmieć tu jak jakiś przymus, chodzi mi raczej o to, że ono tutaj pasuje bardziej jako pewien stabilizator rytmiki zdania i trzyma je w kupie, nadając mu pozory czegoś bardziej sensownego niż mniej.

    Hmm.

    Nie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *