Ładny dzień nam dzisiaj Bozia dała. Wdychając zapach płynu do czyszczenia szyb, który lubię prawie tak bardzo, jak chloru po basenie, myślałam o tym, że może potrzebuję jednak przewodnika duchowego (WTF?). Że z okazji walentynek wszyscy powinni przeczytać O sztuce miłości Fromma (ale w zasadzie – po co? ja przeczytałam i co z tego?) i jak bardzo nie chce mi się gotować. O dwóch kolesiach z autobusu, którzy byli jak wyjęci z końca lat dziewięćdziesiątych, w tych swoich szarych dresach, wymiętych ortalionowych kurtkach i ciasnych czapkach nasuniętych na oczy. Rozmawiali o nowej płycie Kalibra 44, to znaczy jeden z nich mówił, że słucha tego na okrągło, a drugi pytał, czy to ci, z których ten jeden się zabił. A przecież mogliby wyglądać inaczej i słuchać przynajmniej ambitnej elektroniki. Dlaczego moje życie składa się z niepasujących do niczego części, których nie potrafię zintegrować, mimo że ostro zapierdalam w tym kierunku i tak bardzo staram się być konstruktywna. Czy warto iść na nowy film Petera Greenawaya, chociaż nie zrobił niczego dobrego od The Pillow Book (nie oglądałam tego co prawda od liceum, bo się boję, że wcale nie było dobre, ale tak mi się wydaje), czy może lepiej jednak rozważyć samobójstwo (tu, natychmiast)? Wolę nie poznawać tego ładnego chłopca z przystanku, bo jeszcze by się okazało, że nie wie, kto to Kim Gordon, wierzy w to, co mówią w „Faktach”, nie czyta regularnie „Tygodnika Powszechnego”, nie znosi Evana McGregora i nie łapie tych wszystkich ironicznych aluzji. I czy warto robić memy z wierszy współczesnych (poezja współczesna, źle obecna w szkole), a potem zakładać im fan page, skoro i tak nie nazbierają wystarczającej ilości lajków (wystarczającej do czego?). Przy wkładaniu świeżych tulipanów (chyba możemy już odtrąbić koniec zimy?) do szklanego wazonu miałam już bolesną świadomość, że nie.
Gorzej jakby chłopak wierzył w to, co mówią w „Wiadomościach”.
🙂