Koszmar oblepiającego wszystko ziemniaka

1.

Młody ziemniak zawiera dużo wody i ma konsystencję kleistą. Oblepia wszystko: łyżkę, garnek, mikser, zlew i kibel, do którego go wyrzucasz. Jeśli wcześniej dodasz mleka, masła i odrobinę świeżej bazylii (dla koloru), otrzymasz perfekcyjnie kleistą breję w kolorze szaro-śmietankowym z zielonymi kropkami, cudownie bezsmakową jak kisiel, który dawali w przedszkolu w latach 80.

2.

Dlaczego starzy ludzie, wychodząc z domu w największy upał, w samo upiorne południe, są ubrani od stóp do głów na czarno – i do tego w kilka warstw? Koszula, sweter, marynarka. Sukienka, wełniane rajstopy, sweter. Czego się boją? Że w trakcie wędrówki do spożywczaka nadejdzie wieczna zima? Że słońce poparzy starczą, cienką jak kalka kreślarska skórę?

3.

Maj miesiącem Young Fathers. Słucham na okrągło Cocoa Sugar plus od czasu do czasu Dead, na przemian z White Men Are Black Men Too. Singiel In My View do zarzygania. Aż się boję jechać na Open’era, bo nie grają na głównej, tylko w namiocie. No i jak mogłam przegapić ich na Offie?

4.

Jak nie popaść w sentymentalizm, wracając latem do rodzinnego miasta? Proste. Wziąć udział w dorocznym biegu i przebiec w 40-stopniowym upale trasę przemierzaną setki tysięcy razy (szkoła – dom – Rogi – rynek – PKS). Zdać sobie sprawę, że ten prostokąt ulic – pozbawionych jakichkolwiek wyróżników – wyznaczał granice dostępnego świata. Domki, bloki, szkoła, PZGS, garaże, kościół, targ, stacja kolejowa.

5.

Masłowska wraca w świetnej formie i robi z językiem takie rzeczy, że serce boli z zazdrości, a ze śmiechu z oczu lecą łzy – choć fanom złego polskiego hip-hopu śpiewanego grubym głosem chyba się nie spodoba… „Dużo chodziłam do Maca i na Dworzec PKP” – mówiła w wywiadzie dla „WO”. To słychać!

[…] dźwięk jeżdżenia windy

zbudził go i uczucie otwartego okna, choć kołdra mokra

od potu, sucha morda, napoi wyskokowych posmak, to znak,

że trochę wczoraj pogrzał. Miał powód. Dochodzi dziesiąta.

Widząc to, wstał. Wątpił, że zdąży, na szybkości się wykąpał;

wyglądał jak z gardła psu, ale chuj, się ogolił, ubrał spodnie,

kurtkę, co mu kumpel niedawno obstawił, chociaż może

z powodu, że kradziona, się zbrylała wata w środku, dobra

marka, ale karma trochę zła, bo śmierdziała też jak zmokła,

jakąś psem czy owcą, teraz także wyczuł jakąś nutę słodką,

dezodorant młodszej siostry, po brutalnym śledztwie odkrył,

że se w niej chodziła palić fajki na balkonie, serio? sory […]”

6.

W poszukiwaniu nowych doznań: joga w wodzie. Pani w pomarańczowym bikini, która „nie będzie słuchać wrzasków dzieci podczas ćwiczeń”, ratownik ciskający z wściekłością na podłogę piankowe krokodyle i skonsternowana prowadząca próbująca się przebić ze swoim „oddychasz spokojnie, równo, twoja ręka staje się ciężka, coraz cięższa…”.

7.

Nowe opowiadania Tokarczuk czyta się z ulgą. Tak jak Radiohead po udziwnionej i silącej się na epokowość King of Limbs, na Moon Shaped Pool wrócili do tego, co wychodzi im najlepiej, czyli melancholijnych piosenek o trudnych emocjach – tak Opowiadania bizarne to powrót Tokarczuk, jaką znaliśmy przed politycznie zaangażowanym Prowadź swój pług przez kości umarłych i monumentalnymi Księgami Jakubowymi (zwanymi też „książką o moim wielkim researchu”). Tu jest lekko, ciekawie, trochę mistycznie i chwilami dziwacznie – ale przecież taką Tokarczuk lubimy. OK, OK, w każdym razie (tylko nikomu nie mówcie) – ja wolę.

8.

„A miałeś tak, że jak chodziłeś na cmentarz jako dziecko, to biegałeś między grobami, wyszukując te, gdzie był pochowany ktoś o takim samym imieniu i wtedy krzyczałeś: to ja, ja umarłem!, z triumfem i satysfakcją?”.

Czytam Prousta w oryginale, bo angielskie tłumaczenie jest takie pretensjonalne

To jest – jak zwykle mocno spóźniona – relacja z Offa, na którym jak zwykle nie poznajemy nikogo i jak zwykle mamy szereg wrażeń, także pozamuzycznych. Jest to Off, na którym ostatecznie upada mit o domniemanej inteligencji Krzyśka Vargi. A także ten o mojej dawnej wizycie w chorzowskim wesołym miasteczku. Nie wiem, czy to zrozumiecie, ale dla kogoś mieszkającego na Śląsku wyprawa do Chorzowa, diabelski młyn, gabinet luster i kolejka linowa były czymś na kształt rytuału przejścia. W podstawówce nieustannie słuchałam historii o tym, jak to ktoś pojechał z rodzicami do Chorzowa, co tam widział, na której karuzeli wymiotował itp. Słuchałam tych opowieści tak długo, aż sama uwierzyłam, że odwiedziny w Chorzowie mam za sobą, i zaczęłam opowiadać własną wersję wydarzeń. Więc teraz, kiedy po tylu latach w końcu tam pojechałam, miałam dziwne wrażenie nieprzystawalności obrazu rzeczywistego do tego z moich własnych (!) wspomnień. Po czym z bólem uświadomiłam sobie, że to nie są moje wspomnienia. Więcej – to prawdopodobnie nie są nawet wspomnienia mojego brata ani mojej koleżanki z ławki. Podejrzewam, że autorem wizji, którą tak pieczołowicie pielęgnowałam w swojej pamięci, jest jakiś daleki kolega mojego kuzyna z osiedla albo wręcz ktoś z Piastów. Swoją drogą, ten PRL-owski Disneyland sprawia dzisiaj dosyć przygnębiające wrażenie – jakby czas się zatrzymał, a myśmy wrócili do naszego przaśnego dzieciństwa z końca lat 80. Miałam wrażenie, że zaraz ktoś mi każe założyć ten obrzydliwy granatowy mundurek z podszewki, przyczepi agrafką tarczę na ramieniu, ustawi w parze z koleżanką, której nie znoszę, i zmusi do poruszania się żółwim truchtem prawą stroną chodnika. Brrr.

A muzycznie? Moim koncertowym numerem jeden został Slowdive, a ten wybór potwierdziły dwa ostatnie tygodnie – otóż da się ich słuchać nawet na rozgrzanej słońcem plaży (swoją drogą, może to nieco psychopatyczne, ale uwielbiam na wakacjach słuchać depresyjnej muzyki – ten kontrast beztroski, słońca, ciepłego morza i melancholijnych kawałków jakoś dziwnie współgra z moją niejednoznaczną naturą). Belle & Sebastian jako headlinerzy ostatniego dnia i chyba całego festiwalu kompletnie mnie nie kupili (mimo nadzwyczaj rozbudowanej konferansjerki) i wybrałam grających w tym samym czasie 65daysofstatic, bo byli po prostu ciekawsi, a poza tym – jak się okazało – pochodzą z Sheffield, co zobowiązuje. Jeśli ktoś na tegorocznych Nowych Horyzontach widział „Pulp: film o życiu, śmierci i supermarketach”, już wie, o co mi chodzi. Przy okazji polecam, filmy o muzyce są najlepsze.

Poza tym na tym Offie miał miejsce absolutnie bezpretensjonalny i uroczy koncert Artura Rojka, podczas którego uśmiech nie schodził mi z twarzy, a kiedy do „Beksy” na scenę wyszły chóry dzieci i seniorów, to aż się wzruszyłam. Ręka do góry, kto nie łapał konfetti na „Syrenach”.

Zaskoczyło mnie natomiast niesamowicie gorące przyjęcie Mistera D., czyli Doroty Masłowskiej prezentującej swoją płytę „Społeczeństwo jest niemiłe” (moim zdaniem w tej płycie najlepszy jest tytuł). Okrzyki, gwizdy, namiot wypełniony do ostatniego miejsca i tłum śpiewający wszystkie piosenki razem z nią – chyba przegapiłam moment, kiedy ta czytająca drżącym głosikiem swoje teksty dziewczyna zmieniła się w charyzmatyczną artystkę o profilu muzycznym. Ale złośliwości na bok – Dorota, daj numer do swojego terapeuty!

A co do Vargi – nad upadkiem Offowej Kawiarni Literackiej pod jego rządami ubolewałam już w zeszłym roku. Tym razem było chyba jeszcze gorzej – na spotkaniu z Jackiem Podsiadłą byłam tak zażenowana, że nie wiedziałam, co zrobić ze wzrokiem. Varga z radosną lekkością wydawał sądy na temat najnowszej polskiej poezji, przy okazji przyznając, że jej w ogóle nie czyta, bo nie warto i woli „Fausta”. Po prostu czułam, jak ulatują ze mnie resztki sympatii i nie było to miłe.

Tyle. Na relację z wakacji zapraszam za jakieś dwa miesiące.

* Tytuł postu to fragment zasłyszanej na Offie rozmowy, którą można by streścić mniej więcej tak: „Jak być bardziej hipsterskim od Alexa Turnera?”. I nie pytajcie mnie, dlaczego akurat Alexa Turnera. Chyba nie dlatego, że też jest z Sheffield? Oczywiście sama nie miałam odwagi zapytać, bo jestem radykalnie pozbawiona elementarnej umiejętności prowadzenia small talków z nieznajomymi (a i ze znajomymi bywa ciężko).

Jesteśmy brzydcy i chaotyczni. Nowa Masłowska

W zasadzie mogłabym, pisząc o nowej powieści Masłowskiej, postawić dowolnie wybraną tezę (na przykład, że ta książka to wydmuszka, albo że właśnie wręcz przeciwnie, że ta „pusta” forma jest zamierzona, bo każdy może do niej wsadzić to, co sam chce) i następnie spektakularnie ją obronić. Lub obalić. W zależności od nastroju. Prawda (tak, używam tego pojęcia z niejaką dezynwolturą) jest jednak taka, że Kochanie, zabiłam nasze koty prawie mnie nie obeszła. Nic mi nie zrobiła. Uśmiechnęłam się parę razy, pomyślałam, że ma dziewczyna ten słuch… I tyle. Nie żebym była rozczarowana brakiem czy pretekstowością fabuły, zbyt małą ilością stron lub starymi, dobrze znanymi chwytami jak cytaty z kolorowych pisemek czy pojawiająca się postać „Masłoskiej”. Po prostu – i wypada mi się tu zgodzić z Kingą Dunin, mimo że jej atak na Masłowską przeprowadzony w „Krytyce Politycznej” tuż przed oficjalną premierą książki był w znacznej mierze personalny i trochę bez sensu napastliwy – jest tu trochę za dużo niczego. Trochę za dużo przebrzmiałych żartów z trzydziestoletnich hipsterów – które właśnie, zdaje się, pozwoliły Przemysławowi Czaplińskiemu na określenie tej powieści jako „pokoleniowej”, stworzonej na zamówienie dzisiejszych trzydziestolatków („Na to czekaliśmy – aż Masłowska opowie o wspólnych doświadczeniach obejmujących teraźniejszość młodych i średnich wiekiem. Ich wspólnym doświadczeniem miało być życie w świecie kapitalistycznym, korporacyjnym, zglobalizowanym – w świecie, w którym cierpienie jest bezsensowne, a szczęście obowiązkowe”). Za dużo sennych fantasmagorii, za dużo „wszędzie” i za dużo „nigdzie”. Za to bardzo fajne są fragmenty, w których Masłowska opisuje własne męki twórcze – nie wiedzieć dlaczego jakoś najbardziej autentyczne: „Powiem krótko – to nie było możliwe. Z różnych względów. Myślę, że ewentualnie przy moim ówczesnym poziomie pobudliwości twórczej mogłabym napisać samo »POMYŚLEĆ«. Po czym patrzeć na nie trzy godziny, myśląc sobie: gówno, gówno, gówno, która przyzwoita książka nie zaczyna się od »pomyśleć«???”. Z tego wszystkiego wynika tylko tyle, że gonimy za pięknem, a w rzeczywistości jesteśmy brzydcy i chaotyczni. Czy jest to interpretacja w duchu Heideggerowskim? Jednakowoż gdyby tak spróbować przeczytać tę Masłowską Deleuze’em…

Więc to by było na tyle. Następnym razem więcej waty poproszę.

Manieryczny przegląd prasy

Masłowska w „Zwierciadle”: „Znacie piosenkę: I Put My Ketchup on My Ketchup? Przypomniała mi się ona ostatnio w miejscowości Provincetown na Cape Cod, gdy na restauracyjnym stole zobaczyłam szklistą rozetę z ostryg, pośrodku której tkwił charakterystyczny plastikowy bidecik z czerwoną substancją o smaku pomidorowym. I zrozumiałam nagle, że utwór ten jest najlepszą, najbardziej skondensowaną i efektywną charakterystyką kulinarnego american dream, jaka padła z ludzkich ust. No, może jeszcze poza kilkoma innymi piosenkami. Mam tu na myśli: I Put My Fries on My Fries i My Burgers on My Burgers oraz I Put My Bacon on My Bacon i I Put My Fries on My Burgers on my Bacon, a zwłaszcza I Put My Everything on My Everything i kilka innych piosenek, których tu nie przytaczam jedynie dlatego, że nie istnieją”.

Pilch w „Tygodniku Powszechnym”: „Ile debiutanckich błędów strzeliłeś, pisząc o chorobie śmiertelnej? Miałeś prawo? Wpadłeś w euforię? Na Boga! Chyba nie okazałeś się infantylnym dupkiem, który męczeństwa zazdrości? A jak się okazałeś, to przynajmniej się – na rany Chrystusa! – do tego nie przyznałeś! Zazdrościłeś podrzynającemu sobie gardło Witkacemu? W pewnym sensie? W pewnym sensie, ale zawsze! Zawsze i nie tylko jemu! Zawsze zazdrościłeś malowniczych suchot Uniłowskiemu! Odstrzelony wierzch czaszki Baczyńskiego? Zazdrościłeś? Dawno? Dawno, ale jak! Nie tylko chciałeś w powstaniu zginąć! Chciałeś – mały bezwstydniku – żeby o twoich wierszach młody Wyka pisał! A obozu koncentracyjnego Borowskiemu? Zazdrościłeś jak szalony! I wreszcie się spełniło! Wreszcie jest jak w bolszewickiej alegorii, wreszcie chory na suchoty z odstrzelonym wierzchem czaszki siedzisz w obozie i niespiesznie dzień po dniu podrzynasz sobie gardło”.

Varga w „Dużym Formacie”: „To, że nasze losy są w większej może nawet mierze groteskowe niż tragiczne, to w groteskowy sposób ich nie można opisywać? A jeśli nawet są bardziej tragiczne, to jedynie w tragiczny sposób o nich pisać? Czy o rzeczach groteskowych jedynie w tragiczny sposób pisać? Pisze Horubała, że nawet rozpacz u Pilcha za mało rozpaczliwa, za bardzo ironiczna, za płaska ta rozpacz, za nudna. Niech Horubała machnie więc coś rozpaczliwego o rozpaczy, przeczytam, przysięgam. Polska prawica nieustannie pławi się w rozpaczy, rozpacz jest dla naszej prawicy rzeczą najbardziej powabną. Stanem najbardziej pożądanym. Płaczliwość polskiej prawicy to jest wielki temat na groteskową i kpiarską powieść”.

Rudnicki w „Wyborczej”: „Co dalej? Zaprasza się mnie do Pałacu na spotkanie z premierem oraz parą prezydencką. Chwali się mnie, kadzi się mi, za speech na lotnisku. Po części oficjalnej stoimy sobie w trójkę na balkonie i palimy. Premier Tusk proponuje mi posadę ghost writera, prezydent Komorowski mówi, że drzwi Belwederu stoją dla mnie zawsze otworem. Żegnamy się wylewnie, po czym udaję się na Kongres Kobiet do Pałacu Kultury. Gdzie biorę udział w »Pokazie mody 40+«, po czym wygłaszam zdanie, że chciałbym umrzeć w takiej Polsce, w której Kongres Kobiet straciłby swoją zasadność. Nabijam sobie kieszenie hucznymi brawami, po czym udaję się do Starej Pomarańczarni w Łazienkach na Salon Poezji […]. Jego żona, stara moja przyjaciółka, aktorka Ewa Telega wita gości, wśród których są wszyscy i ja. Bajon i Wojewódzki wnoszą mnie po schodach, do połowy, dalej nie dają rady, pomagają Olbrychski i Nowicki, ale drogę tarasuje Radziwiłowicz, jak zawsze skupiony tak, że zapukać do niego trzeba, aby na chwilę choć uchylił drzwi do swego wnętrza”.

A żeby być w zgodzie z własną manierą, powinnam tu gdzieniegdzie pododawać w nawiasach jakieś fragmenty tekstów Blur, Radiohead i Flaming Lips w oryginalnej wersji językowej. Na przykład tak: wczoraj, jak szłam na pocztę, żeby spędzić tam jakieś parę lat świetlnych, pomyślałam, że w zasadzie nawet trochę lubię to osiedle (and when it comes you’ll feel the weight of it).

http://www.youtube.com/watch?v=otzdBww47XQ