Towarzyszy mi zawsze, kiedy w radiu puszczają akurat kawałek, którym się kiedyś zachwycałam, a obecnie uważam – delikatnie mówiąc – za gówno. Pamiętacie zespół Suede? I dobrze. Drugą płytę CKOD (tak, wiem, ci ciągle mają swoich wyznawców, ale jakiś procent freaków jest nawet wśród ponadprzeciętnie inteligentnych osobników)? A Once More with Feeling Placebo? Pewnie każdy mógłby zobić prywatną listę piosenek, które kiedyś mu się podobały, a teraz przyznawanie się do ich słuchania jest co najmniej lekką żenką. Najgorsze wcale nie jest to, że to są słabe kawałki. Słabe kawałki muszą powstawać, być i przemijać – i chwała im za to. Najstraszniejsze jest to, że kiedyś nam się one naprawdę podobały. Że niestety nie zorientowaliśmy się w odpowiednim momencie, że są gówniane. I nawet nie chodzi o to, że w czwartej czy piątej klasie podstawówki moje horyzonty mocno ograniczał duet Roxette, a niewątpliwą przyjemność czerpałam ze słuchania Falling into You Celine Dion tudzież Dr Albana (It’s my life pojawiało się co najmniej kilka razy na każdej szkolnej dyskotece). To jestem w stanie sobie wybaczyć i wspominać z rozrzewnieniem.
Ale że w wieku lat bez mała 20 słuchałam do znudzenia Black Market Music Placebo? Tak, tak. Special K, Taste in Men, Days Before You Came, Black-Eyed i manieryczny wokal Briana Molko. Nie załapałam się na Dawida Bowiego, ale przecież coś mi się od życia należało. No i chciałam jeszcze coś napisać o subtelnym uroku tej płyty i o tym, że Piotr Stelmach z Trójki jest całkiem serio fanem Placebo. Ale… jak teraz tego słucham, po plecach przebiegają mi dreszcze. Wcale nie rozkoszy.
takie post blue na przykład dla mnie dobre. te wszystkie rzeczy to szity nie są jakieś totalne, tylko się terminy skończyły, raczej.