Było tak: wczesna jesień. Poranek. Średniej wielkości miasto w średniej wielkości kraju Środkowej Europy. Jedna z bardziej popularnych drukarni cyfrowych. Kolejka. Przede mną: czarnowłosa kobieta-harpagon w szpilkach tak wysokich, że niemal wykluczających utrzymanie przez właścicielkę pozycji wertykalnej, gruba warstwa pomarańczowego pudru, francuski manikiur, wiek – na oko trzydziestka albo tuż przed. Za mną: wyluzowana pracownica agencji reklamowej, nie, agencji eventowej, nie, w sumie to – agencji reklamowej robiącej też eventy, skórzana kurtka, spódniczka z ciekawym zamkiem, prawie sportowe buty, fryzura na artystyczny nieład, niepomalowane paznokcie. Traf: znają się. Pech: nie widziały się dawno, zaczynają rozmawiać. Fatum: rozmawiają przeze mnie, ponad mną, bo ja między nimi jestem. W kolejce.
Harpagon, okazuje się, jest dyrektorem medycznym w prywatnej poradni stomatologicznej, w której pracuje 10-12 godzin dziennie, i ma „tyle stresów, że daj spokój”. Panna od eventów wczoraj wróciła z pracy o dziewiątej i zamiast, głupia, położyć się spać, poszła się spotkać ze swoim chopakiem („Nie wyspałam się na własne życzenie”). A wszystko dlatego, że organizuje teraz taki modowy event, no wiesz, Pepe Paprocki będzie się wystawiał, i taki młody architekt do tego. Ach, tak, kiwa z zainteresowaniem głową Harpagon, a jakich macie tam sponsorów? No wiesz, Max Mara, Red Bull, Solar… „A Max Mara, to z Agnieszką, tak?”. „Tak, tak”. Już jest ciężko, ale sytuacja jest dynamiczna i cały czas się rozwija. Zaczynam się obawiać, że najtrudniejsze dopiero przede mną.
„A, wiesz, był u mnie niedawno ten Paweł z Warszawy, wiesz który?” – to Harpagon. „Wiem, wiem”. – „No właśnie, wiesz, jak on się dobrze ubiera… Chcieliśmy mu pokazać Wrocław, no wiesz, wyszliśmy wieczorem. I co? Do połowy klubów nas nie wpuścili!!! A daczego? Paweł miał sportowe buty… I to ma być Wrocław? Zaścianek!”.
A ja? Kamienna twarz, proszę państwa.
I kto mi podskoczy?