What is love? (Baby don’t hurt me)

Ostatnio chodząc po mieście i robiąc bardzo mało oryginalne rzeczy, które pochłaniają bardzo dużo niezbędnej do życia energii (w związku z czym ciągle mi jej brakuje, a sposoby komplementacji są wysoce niedoskonałe), myślę o kojącym działaniu piosenek powszechnie uważanych za mega obciach i żenadę (Co za oldskul! Kto jeszcze dzisiaj mówi: „obciach” i „żenada”?!). Ile razy w okresach wzmożonej depresji leżeliście na łóżku, rozważając skok z balkonu („Polak, jak widzi balkon, to chce skoczyć”), ale w radiu dawali akurat The Final Countdown i od razu robiło wam się lepiej? Wiadomo, nikt się teraz nie przyzna, bo wstyd. Albo Wind of Change – wybitnie terapeutyczny numer. Aż chce się wyciągnąć zapalniczkę. Przy oglądaniu wersji wideo humor poprawiają dodatkowo fryzury artystów. Z kolei z House of the Rising Sun mam wyjątkowo traumatyczne wspomnienia. Mój ojciec, niespełniony muzyk, który uwielbia tę piosenkę, miał zwyczaj puszczać ją na cały regulator na naszej dwukolumnowej wieży Unitra, otwierając do tego na oścież drzwi balkonowe, tak, by wszyscy sąsiedzi mogli razem z nim cieszyć uszy tym wspaniałym doznaniem. Nie muszę chyba dodawać, że na ulicy byliśmy później z bratem regularnie tępieni. Swoją drogą, wiedzieliście, że to kawałek o prostytutce?

Znajdzie się coś na każdą okazję. Z jednej strony to pocieszające wiedzieć, że podobne emocje towarzyszyły tysiącom innych ludzi przed nami, a niektórzy nawet napisali o tym piosenki, z drugiej – to dosyć smutne, że wszystko da się skwitować jednym „First cut is the deepest” albo „Everybody hurts” (Boże! R.E.M. to był taki świetny zespół!). Czuję, że powinnam teraz napisać coś o tym, jak to nas zubaża, i że w momentach strachu, samotności i matafizycznego bólu chciałabym – zupełnie jak bohaterowie Prowadź swój pług przez kości umarłych Tokarczuk – słuchać wyłącznie klasyki rocka, na przykład Riders on the Storm albo wręcz zapodawać sobie Coltrane’a na ipodzie – ale niestety. Nic z tego. Ja jestem z tych, którym ulgę przynosi powtarzanie: „Be careful who you love”, „Love don’t come easy” i „I still haven’t found what I’m looking for”.

Zastanawiam się, co zostanie z dzisiejszych eksploatowanych do obłędu przez wszystkie rozgłośnie przebojów. Gotye? Adele? Nikt?

Dobrze, że przynajmniej nie czekam na wiatr, co rozgoni…

Ani na dni, których nie znamy.

Dobranoc.

Jeden komentarz do “What is love? (Baby don’t hurt me)”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *