Dnia 10 stycznia poszłam do czytelni Ossolineum, aby dowiedzieć się, że żeby wyrobić sobie nową kartę muszę przynieść starą, a żeby złożyć zamówienie, muszę posiadać ważną kartę, ale złożyć zamówienie mogę tylko przed 15.00, a przed 15.00 jestem w pracy, w której nie mogę go złożyć, ponieważ mój pracodawca – choć w swej łaskawości nie zabrania mi grać w pasjansa ani wchodzić na Facebooka – blokuje mi uparcie strony z katalogami bibliotecznymi. W kantorku Ossolineum oprócz pana od kart siedział chłopak w dresie i za pomocą maszynki robił papierosy z jakiegoś podłego na oko gatunku tytoniu.
Następnie udałam się do czytelni Uniwersyteckiej, w której, jak się okazało, była właśnie przerwa. Byłam pewna, że przerwa jest od 16.00 do 16.20, dlatego przyszłam o 16.20, niestety, okazało się, że przerwa jest od 16.20 do 16.50. Kto by tam robił przerwy o pełnych godzinach. W związku z przerwą udałam się na spacer po okolicach rynku, mimo że kropiło i wiało. Miałam wyjątkowo mało dobrej muzyki na ipodzie. O 16.50 wróciłam do czytelni, żeby dowiedzieć, się, że z moich pięciu rewersów zrealizowano dwa, z czego jeden miał być dostępny za dwa dni. Pani za kontuarem bardzo się zdziwiła słysząc, że zamawiałam coś jeszcze, i kazała sobie po kilka razy powtarzać nazwy czasopism, tak jakby naprawdę pierwszy raz w życiu słyszała słowa: „Fa-Art” i „Opcje”. Nie wspominając o „Czasie Kultury”. Może powinnam krzyknąć czy coś, ale byłam przecież w czytelni, co mnie powstrzymywało, bo jak ja jestem w czytelni i ktoś krzyczy albo rozmawia przez komórkę, to mam ochotę go pogryźć. W związku z czym nie dogadałam się z panią i pozostał mi tylko mój jeden zrealizowany rewers. Oznaczało to, że czekają mnie kolejne wizyty w czytelni. Oznaczało to również, że skończę szybciej. W szatni spotkałam znajomą osobę, której imienia nie mogłam sobie przypomnieć (to jest ten straszny moment panicznej gonitwy myśli: „Skąd ja znam tę twarz?”), udało mi się to dopiero po wyjściu z biblioteki. Z ulgą wsiadałam do tramwaju.
Dnia 11 stycznia poszłam na wykład, którego nie było, w związku z czym poszłam do czytelni, ale innej (mogłam wybrać Ossolineum, albo Uniwersytecką, ale wybrałam inną), po drodze spotkałam byłego wykładowcę, na którego twarzy nie dostrzegłam śladów panicznej gonitwy myśli pt. „Skąd ja znam tę twarz?” (jak on to robi?), mimo że z całą pewnością nie pamiętał, jak mam na imię (co było w sumie przykre – wiem, że to przykre, dlatego się stresuję, jak spotykam kogoś i nie pamiętam jego imienia). W czytelni spotkałam innego wykładowcę, co do którego akurat wolałabym, żeby nie pamiętał mojego imienia. Ani twarzy. Po wypisaniu rewersów miła pani bibliotekarka poinformowała mnie, że czasopismo, które zamówiłam, wypożyczył sobie do domu jakiś wykładowca. „Bo oni mają takie prawo” – dodała nieśmiało. Po wyjściu z punktu ksero spotkałam osobę znajomą, której imię pamiętałam, choć wolałabym jej nie spotkać. W toalecie również spotkałam osobę znajomą, której imię pamiętałam, choć wolałabym jej nie spotkać. Wychodząc, widziałam wiele znajomych twarzy, ale może tylko mi się zdawało, że to znajome twarze. W dziwnym stresie postanowiłam opuścić kolejny wykład, żeby zaszyć się w domu. Awaria tramwajów zmusiła mnie jednak do przemarszu przez całe centrum. Na szczęście miałam dużo dobrej muzyki na ipodzie. Spotkałam…
A ja co? Marnuję tylko papier i atrament, papier i atrament.
W chwilach, w których mam ochotę nie spotykać ludzi, których twarzy nie chciałbym pamiętać, a jeszcze bardziej wolałbym nie pamiętać ich imion, zwykle pomaga rower. Na rowerze nie trzeba pamiętać nikogo, nikogo nie trzeba rozpoznawać, wszystko dzieje się zbyt szybko i nikt oraz nic nie ma okazji ku temu, by stanąć obok, zatrzymać się i przygadać. Nie ma po prostu takiej opcji i polecałbym to rozwiązanie każdemu eskapistycznie nastawionemu do świata socjopacie.
U nas w domu wszystko postawione jest na głowie. Eskapistycznie nastawiona do świata socjopatka chodzi piechotą bądź jeździ tramwajem. Czerpiąca ze świata i ludzi pełnymi garściami dusza towarzystwa jeździ rowerem.
Gdybym, podobnie jak niektórzy, nie dostrzegał różnicy pomiędzy tekstem a rzeczywistością, mógłbym powiedzieć, że u mnie w domu nieco introwertyczne doktorantki o morderczym poczuciu humoru coraz częściej wybierają inny niż rower czy tramwaj środek transportu; osobiście nie znam żadnej jeżdżącej na rowerze duszy towarzystwa, za to eskapistycznie nastawionych do świata socjopatycznych cyklistów znam co najmniej kilku. Różnicę tę jednak dostrzegam i nie powiem nic.
Poza tym w ogóle hola hola, jak to podły na oko gatunek tytoniu, jak to się diagnozuje na oko przepraszam bardzo.