Kiedy jak zwykle w poniedziałki między 16.00 a 17.00 siedziałam na podłodze w swoim pokoju, słuchając Portishead i wycinając potpourri z kartonu, co – jak zapewnia mój psychoterapeuta – ma mi pomóc w dokonaniu przewartościowań w moim marnym życiu, przyszła mi do głowy zaskakująca myśl. Może Herr Rudniki ma rację, robiąc to, co robi, czyli pisząc na przykład tak: „Po drodze telefon do mamy, mama: mi obojętne, kiedy mnie odwiedzisz, i tak nie umrę. Serio mówię, nie umrę. Ze strachu. Przed czym, przed czym, przed tym, co o mnie napiszesz, jak umrę! Ostatnio odmroziłeś mi nogi i wsadziłeś mnie do miski z wodą i solą, to jak sobie wyobrażę, co napiszesz, kiedy umrę, o pogrzebie co powymyślasz na przykład, to mi się odechciewa. Nie umrę, ze strachu nie umrę i wstydu”. Może zatem moje skrupuły są zbędne? Może chcielibyście tu przeczytać o pani z tramwaju, która choruje na raka, o młodym państwu robiącym zakupy (to on płaci za Internet), o wujku seksiście, o matce z irracjonalnym lękiem przed wiewiórkami i najbardziej stereotypowej doktorantce, jaką możecie sobie wyobrazić? Czy jednak mam w sobie dość empatii? To pytanie nie daje mi spokoju. Jeśli bowiem – jak przeczuwam – odpowiedź brzmi: NIE, będę tylko mnożyć frustrację i nienawiść. Z drugiej strony perspektywa takiej autoterapii jest kusząca. No, ale nie będę przecież podszywać się pod Rudnickiego albo Masłowską. Mnożenie frustracji i nienawiści można uzasadnić tylko prawdziwie wielką sztuką.
Zauważyliście? Zrobiło się ciepło i ludzie zaczęli umierać, czego dowodzą niemilknące w zasadzie na mieście dźwięki syren. Podobno nawet zwykła zmiana czasu na letni może spowodować zawał. Strzeżcie się, młodzi i starzy.
Wycie syren na mieście rozlega się przez cały rok. Podobnie jak stukot kół pomykającego po nasypie pociągu, szum aut, muzyka sklepowa, awantury w osiedlowych klitkach, wymieniać można w nieskończoność.
Masz rację. To pewnie ta synekura w urzędzie ma wpływ na filtrację doznań.
Czytanie popularnej prasy robi to samo.